Polityka akademicka. Próba definicji

Mateusz Piotrowski

Polityka akademicka? Złożenie tych dwóch słów – stanowiące tytuł platformy blogowej Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej – wygląda na wewnętrznie sprzeczne. Wydaje się przecież, że polityka nie powinna być akademicka, tj. oddalona od zwykłych problemów, patrząca na nie z wysokości tzw. wieży z kości słoniowej. A Akademia nie powinna być polityczna, czyli poddana grze partyjnych interesów. A zatem dlaczego właśnie pod takim tytułem chcemy otworzyć przestrzeń do rozmowy o tym, czym jest i czym może być polska nauka, szkolnictwo wyższe i edukacja, które – nie tylko dla wygody – będę określał w tekście wspólny mianem Akademii?[1]

AKADEMIA I PRAWO ULICY

Zacznijmy pozornie z daleka od Akademii, na ulicach pogrążonego w kryzysie i wojnie gangów miasta Baltimore, odmalowanego w jednym z najwspanialszych telewizyjnych seriali „The Wire”, w Polsce znanym także pod tytułem „Prawo ulicy”. W pewien niedzielny poranek w podupadającym i poddawanym kolejnym neoliberalnym restrukturyzacjom mieście wojna o terytorium, prestiż i wpływy przekracza ostatnie granice ustanowione przez minimalny, niepisany, ale dotychczas powszechnie uznawany kodeks. Jeden z bohaterów, Omar Little, w tygodniu pracy skądinąd bardzo groźny gangster, jak co niedziela prowadzi swoją babcię na tradycyjne nabożeństwo – gdy nagle członkowie wrogiego stronnictwa otwierają do niego ogień, dziurawiąc babciny kapelusz. Świętość niedzielnego poranka, ostatniej wolnej przestrzeni niepoddanej jeszcze w całości regułom totalnej wojny i totalnej mobilizacji, zostaje pogwałcona. Początkowo nawet najbardziej zdeterminowani i zmobilizowani członkowie wrogich obozów są tym oburzeni lub co najmniej zniesmaczeni. Ale skoro granica została przesunięta, pozostaje już tylko przystosować się do tego, jak gra przeciwnik, i zaostrzyć metody walki. Inaczej wyszlibyśmy na słabeuszy, a na to w ulicznej walce nie można sobie pozwolić, prawda?

„Prawo ulicy” nie tylko bywa często nazywane serialem, którego głównymi bohaterami są instytucje. Związek między opisaną powyżej scenką a stanem naszych wspólnych instytucji nie jest trudny do uchwycenia. Każdy i każda z nas, akademików interesujących się jakoś sprawami publicznymi, może dość łatwo podstawić pod opisane powyżej serialowe postacie określone grupy polityczne i światopoglądowe. To, kogo obsadzimy w roli szlachetnego Omara Little, a kogo w roli bezwzględnego Stringera Bella, zależy głównie od naszych własnych pozycji i sympatii. Na potrzeby niniejszego tekstu prosimy jednak, by czytelnik nie brał zastosowanych porównań nadto personalnie i by spróbował wraz z nami wyczytać z nich pewien morał. Jaką naukę moralną dla naszych instytucji naukowych i edukacyjnych można wyczytać z przytoczonej opowiastki? Otóż polityka akademicka nie może być tylko i wyłącznie przedłużeniem linii frontu między walczącymi o władzę obozami partyjnymi. Podstawowym założeniem, z którego wychodzimy – i zawsze staraliśmy się wychodzić jako Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej – jest to, że Akademia jest w swojej istocie czymś więcej niż polem bitwy partii i obozów, czymś więcej niż terenem do obsadzenia lub łupem do zdobycia.

Czy znaczy to, że proponujemy po prostu wykluczenie jakiejkolwiek polityki i polemiki z pola akademickiego? Nie. Uczelnie są także jedną z przestrzeni, gdzie wspólnota polityczna może się „wymyślać”, to znaczy zastanawiać się nad sobą i spierać się o to, jaka jest i jaka być powinna. Jednak aby ten spór był w ogóle możliwy, musi najpierw istnieć wspólna – instytucjonalnie gwarantowana – przestrzeń, w której różniące się wizje wspólnoty mogą się spotkać i usłyszeć.

Takim miejscem cywilizowanego sporu powinien być naszym zdaniem Uniwersytet. Takim miejscem chce być także platforma blogowa „Polityki Akademickiej”. Impulsem do jej stworzenia było dla nas m.in. rosnące poczucie, że przestrzeń, w której różne osoby mogą się nawzajem usłyszeć, nawet po to, by w końcu się ze sobą nie zgodzić, coraz bardziej się kurczy. Jeśli ktoś chce sprawdzić, czy to przeczucie jest słuszne, może zadać sobie proste pytanie: kiedy ostatni raz przeczytałem/łam z uwagą cały tekst z gazety wydawanej przez środowisko „z drugiej strony” politycznego sporu? Jak długo mogę oglądać program telewizyjny tworzony przez „nie moją” grupę, zanim ze zdenerwowania przełączę kanał? Ile osób z „przeciwnego” obozu mam wśród znajomych na swoim profilu Facebookowym?

Raz jeszcze: czy nawołujemy do rozbrojenia przestrzeni akademickiej i zawieszenia sporu? Nie – i to nie tylko dlatego, że jako miłośnicy seriali kryminalnych wiemy, że w takich wypadkach obie strony w pierwszej kolejności otwierają ogień do negocjatorów. Przede wszystkim sami wzywamy do sporu. Więcej: mamy nadzieję, że prawdziwy spór o to, jak powinna wyglądać polityka akademicka, dopiero się zacznie.

NIECH TRWA SPÓR (FAKULTETÓW)

Aby tak się stało, musimy spróbować wstępnie określić warunki konieczne do prowadzenia tego sporu. Obecnie spór o politykę akademicką jest bardzo silnie definiowany z zewnątrz: przez polityków, urzędników i menadżerów, przez partie i „rynek” (a raczej przez wyobrażenia polityków i urzędników o „menadżeryzmie” i przez ich fantazje o przekształceniu Akademii w quasi-rynek). Spór jest definiowany z zewnątrz: przez partyjne linie podziału i powstające w mitycznym Centrum rankingi. Jednak by spór o Akademię był sensowny, również sami użytkownicy i twórcy Akademii – studenci, doktoranci, pracownicy naukowi, administracyjni, a także, czemu nie, techniczni – muszą być włączeni w jego definiowanie, w samodzielne stawianie pytań i autonomiczne szukanie odpowiedzi.

Na przykład odpowiedzi na pytanie, jak powinno wyglądać zatrudnienie na uczelni: czy to niepewność, czy raczej stabilność zatrudnienia generuje osławioną kreatywność? Albo jak powinna wyglądać edukacja na szczeblach poprzedzających szkolnictwo wyższe: czy wczesne rozdzielenie ścieżek edukacyjnych młodzieży trafiającej do szkół zawodowych i tej uprawnionej do kontynuowania nauki w liceum i na studiach przysłuży się rozwojowi polskiego społeczeństwa i gospodarki? Albo czy sieć publicznych uczelni regionalnych zbudowana przez ostatnie 70 lat w Gdańsku, Wrocławiu, Szczecinie, Lublinie czy Rzeszowie jest czymś, na co „Polski już nie stać”? Trzy przykładowe naszkicowane powyżej pytania tylko na pozór są „czysto akademickie”. Tak naprawdę pytają o kształt rynku pracy; o mechanizmy i strategie społecznej selekcji, awansu i wyrównywania szans; wreszcie o zrównoważony lub polaryzacyjny model rozwoju naszego kraju. Tak naprawdę pytania te dotyczą problemów, z którymi mierzy się polskie społeczeństwo i jego instytucje poza tzw. murami uczelni.

Ale – powiedzmy wyraźnie – jeśli Akademia ma się rzeczywiście na coś przydać swojemu społecznemu otoczeniu, to jej funkcja nie może ograniczać się tylko do wykonywania „zadań zleconych” przez polityków lub przez tych prywatnych inwestorów, których horyzont jest ograniczony perspektywą szybkiego zysku. Wypracowanie odpowiedzi na te i inne pytania, formułowanie „pytań długodystansowych” wymaga zapewnienia pewnej – choćby minimalnej – przestrzeni badawczej bezinteresowności. Jeśli nauka ma działać, „zleceniodawcy” – politycy, biznesmeni, a nawet „społeczeństwo” – nie mogą określać z góry, co ma zostać odkryte w odkryciu naukowym lub jakim wynikiem ma się zakończyć eksperyment badawczy lub dydaktyczny (bo takim eksperymentem z niewiadomym wynikiem jest także każdy, nawet najbardziej tradycyjny w formie, proces uczenia się i nauczania). Wypracowanie rzetelnych odpowiedzi na ważne społecznie pytania, a także (zaryzykujmy stwierdzenie, które może dziś zabrzmieć nieco egzotycznie) bezinteresowne uprawianie nauki w celu zdobycia wiedzy o świecie, nawet gdyby ta wiedza nie mogła zostać natychmiastowo użyta do realizacji określonego „pożytecznego” celu – wymaga autonomii. Nie tylko autonomii myślowej, lecz także strzegącej jej autonomii instytucjonalnej –gwarantującej, że Akademia będzie naprawdę publiczna, pluralistyczna i podmiotowa.

WYMYŚLAJMY INSTYTUCJE

Po prowadzonych od kilku lat sporach i konsultacjach, protestach i eksperckich analizach wypracowaliśmy jako Komitet pewien zestaw pozytywnych rozwiązań, propozycji wskazujących, jak powinna wyglądać polityka akademicka (zapis naszych prac programowych można znaleźć tutaj link do strony KKHP). Jako że nie chcemy zaczynać dyskusji zupełnie od zera, w stanie kompletnej nieokreśloności, przypomnijmy krótko, o jaką Akademią nam chodzi. W skrócie można powiedzieć, że polityka akademicka, na której nam zależy, powinna być publiczna, pluralistyczna i podmiotowa.

Publiczna, bo Akademia jest dobrem wspólnym, do którego wszyscy obywatele muszą mieć równy dostęp. Zagwarantowanie tego dostępu – niezależnie od miejsca pochodzenia czy zasobności portfela rodziców – jest podstawowym zadaniem celowej i planowej polityki akademickiej. Nie uważamy, aby najlepszym pomysłem na polityki publiczne był brak polityki publicznej i podporządkowanie jej interesom najsilniejszych prywatnych graczy.

Pluralistyczna, bo wolność myślenia wymaga możliwości testowania i kultywowania różnych paradygmatów i tradycji badawczych. Pluralizm musi zostać zagwarantowany nie tylko w odniesieniu do poglądów politycznych akademików, ale także w odniesieniu do metod badawczych i specyfiki dyscyplin. Nie wierzymy w biurokratyczno-quasi-rynkową urawniłowkę, w narzucanie dla urzędniczej wygody odmiennym dyscyplinom tych samych metod oceny i zasadę one size fits all.

Podmiotowa, bo Akademia może być dobrem publicznym, może zachować wewnętrzny pluralizm tylko wtedy, gdy będzie samorządna. Autonomia uczelni i podmiotowość jej pracowników musi być gwarantowana nie tylko przez mechanizmy demokratycznej samorządności i polityczne zapisy strzegące wolności badań naukowych, ale także przez gwarantowane na poziomie państwowym standardy zatrudnienia. Nie wierzymy, że pracownik słaby, niepodmiotowy, utrzymywany w celowo destabilizowanych warunkach będzie miał odpowiednio silną pozycję negocjacyjną, by zbudować swoją autonomię wobec biurokratyczno-feudalno-rynkowych sieci zależności.

Wychodzimy zatem od przekonania, że potrzebna jest pewna konkretna polityka publiczna. Że rolą instytucji publicznych jest zagwarantowanie uczelni wewnętrznego pluralizmu poglądów i paradygmatów, demokratycznej samorządności oraz wzmacniających podmiotowość uniwersalnych standardów zatrudnienia. I że tylko taka Akademia będzie mogła być dla swego społecznego otoczenia partnerem – a nie tylko klientem partyjnych lub prywatnych patronów. Że tylko taka Akademia może się na coś przydać polskiemu społeczeństwu i jego instytucjom. Że tylko taka Akademia będzie potrafiła nie tylko reaktywnie „dostosowywać” się do wymagań partyjnych i rynkowych instytucji, ale również – uważnie słuchając społecznych potrzeb i rozmawiając ze swoim społecznym otoczeniem – aktywnie zmieniać swoje instytucjonalne otoczenie. Tworzenie warunków do rozmowy o tym, jak Akademia może przyczynić się do kultywowania istniejących i tworzenia nowych „instytucji dobra wspólnego”, jest jednym z celów tej platformy.

POLITYKA AKADEMICKA: JAK TA PLATFORMA MA DZIAŁAĆ?

Co konkretnie wynika z tego dla instytucjonalnej mechaniki, dla reguł działania „Polityki Akademickiej”?

1. Będą się na niej pojawiać teksty ekspertek, działaczy czy publicystów związanych z Komitetem Kryzysowym Humanistyki Polskiej. Czy będzie to zatem miejsce informowania o „linii politycznej” Komitetu? Nie. Każdy uczestnik i każda uczestniczka dyskusji będzie mówił/a za siebie, zabierając głos we własnym imieniu. Oficjalne dokumenty Komitetu i wyniki jego prac programowych będziemy, tak jak dotychczas, publikować na naszej stronie. „Polityka akademicka” ma być miejscem wielokierunkowych dyskusji przedprogramowych.

2. Chcemy za pomocą tej platformy pracować nad pewną wspólną wizją nauki, szkolnictwa wyższego i edukacji. Czy zatem będziemy publikować tylko teksty osób podzielających tę wspólną wizję? Nie. Co więcej, będziemy świadomie i systematycznie zapraszać do wymiany opinii przedstawicieli środowisk, które widzą ważne dla nas sprawy (np. reformę edukacji na etapach poprzedzających szkolnictwo wyższe) zupełnie inaczej, tak by różnym stronom umożliwić bezpośrednią odpowiedź na ich argumenty, a zainteresowanym obywatelom ułatwić ocenę ich propozycji instytucjonalnych rozwiązań.

3. Czy to znaczy, że chcemy rozmawiać o wszystkich sprawach pod słońcem? Nie. Aby rozmowa o szczegółach polityki akademickiej rzeczywiście miała sens, konieczna jest pewna, choćby minimalna, specjalizacja. Będziemy zatem rozmawiać przede wszystkim o tematach związanych z Akademią, tj. z nauką, szkolnictwem wyższym i edukacją, choć nie określamy z góry sztywnej granicy oddzielającej tematy „akademickie” od „nieakademickich”.

Dlatego zapraszamy nie tylko członków i sympatyków Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej, ale wszystkich mieszkańców Akademii – do definiowania tego, czym jest i czym może być „Polityka Akademicka”.


[1] Jako KKHP wychodzimy z założenia, że stan szkolnictwa wyższego, a także nauki jest ściśle powiązany z tym, co dzieje się na etapach edukacji poprzedzających wejście studentów i przyszłych pracowników naukowych na uczelnie wyższe. Dlatego prosimy czytelnika i czytelniczkę, by za każdym razem, gdy widzi słowo „Akademia”, czytał/a: „nauka i szkolnictwo wyższe oraz edukacja”.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *