Ustawa 2.0: katastrofalne skutki braku koordynacji

Jan L. Cieśliński, Uniwersytet w Białymstoku, Wydział Fizyki

Jak to zwykle bywa w naszych ustawach, ogromną ilość miejsca poświęcono różnym drobiazgom (czasem głęboko ingerującym w sprawy, które powinny być w gestii rektora czy senatu, a może nawet niższego szczebla: ustawa odbiera na przykład dodatek funkcyjny kierownikom zakładów mniejszych niż pięć osób czy zakazuje traktowania habilitacji jako jednego z kryteriów dla kandydatów na stanowisko profesora).

A czego nie ma w nowej ustawie?

Liczne sprawy kluczowe pozostawiono jednak rozporządzeniom ministra albo w ogóle pominięto. Niektóre złe rozwiązania opisano nazbyt szczegółowo i już chyba się nie da ich poprawić rozporządzeniami – mam na myśli choćby fatalny pomysł ewaluacji według dyscyplin (a zwłaszcza ich swobodne i zmienne deklarowanie przez pracowników, praktycznie bez weryfikacji merytorycznej). Do ważnych kwestii pominiętych w Ustawie należą między innymi poniższe sprawy:

  • Dotacja podstawowa (subwencja) powinna być indeksowana w identyczny sposób jak wzrost wynagrodzeń pracowników.
  • Zasady oceny parametrycznej działalności naukowej powinny być ustalane i publicznie ogłaszane przed rozpoczęciem ocenianego okresu. Ponadto należało było opisać okres przejściowy (od panującej zasady ustawicznego zmieniania reguł gry do normalności).
  • Opracowanie i wdrożenie przez NCN i inne agencje grantowe jawnego systemu ewaluacji wykonanych grantów (np. oceny A+, A, B+, B i C). W ogóle zadziwiający jest absolutny brak odniesienia się w „Konstytucji dla Nauki” (nomen omen) do wadliwie działającego polskiego systemu grantowego, przy jednoczesnej likwidacji dotacji statutowej na badania naukowe.
  • Wprowadzenie zasady, że do efektów działań naukowych nie zalicza się środków pozyskanych z budżetu państwa na badania naukowe. O tej „oczywistej oczywistości” nawet bym nie wspominał, gdyby nie to, że od wielu lat żyjemy w patologicznej rzeczywistości, w której agendy rządowe tym wyżej oceniają jakość naukowca, im więcej mu dały pieniędzy. Klasyczny brak rozliczalności.
  • Utworzenie osobnej grupy uczelni badawczych na potrzeby algorytmu podziału subwencji. Zauważmy, że same uczelnie badawcze zostały w ustawie zdefiniowane jako laureaci konkursu „Inicjatywa doskonałości”.

Konsultacje: za dużo czy za mało?

Sposób wprowadzania i wdrażania nowej ustawy coraz bardziej mi się nie podoba. Dużo zainwestowano w proces przygotowania ogólnikowych projektów oraz w wielomiesięczne konsultacje, z których wyłonił się jednak projekt ustawy mało przypominający to, co było obiektem konsultacji, a zawierający wiele rozwiązań nowych i dla naszego systemu wręcz rewolucyjnych.

Niestety, najważniejszych rozporządzeń do tej pory nie ma. Zatem wciąż brak podstaw do rozpoczęcia rzeczowych i szczegółowych konsultacji całości projektu reformy systemu. Co gorsza, szansy na to już nie będzie. Wszystko odbywa się „w biegu”, bo ustawa i niektóre rozporządzania już obowiązują. Z wyżej wymienionych spraw tylko ostatnia zostanie zapewne poprawiona rozporządzeniem o algorytmie podziału subwencji.

Likwidacja wszystkich minimów kadrowych bez zastąpienia ich czymkolwiek innym jest posunięciem niezwykle ryzykownym. To zapewne da się poprawić rozporządzeniami, ale nie zauważyłem na razie niczego w tym rodzaju. Może w przyszłości jeszcze ma się pojawić? Bez tego bardzo trudno bowiem oczekiwać jakiegoś pozytywnego wpływu tej reformy na jakość dydaktyki.

Dobre lekarstwo, ale dla niewłaściwego pacjenta

W nowym algorytmie podziału subwencji i nowych regułach oceny parametrycznej (których wciąż nie ma, ale odnoszę się do projektów) jest sporo rozwiązań, których byłem gorącym zwolennikiem. Połączono to wszystko jednak w taki koktajl, że całość wygląda zupełnie niestrawnie. Metaforycznie mówiąc, często występuje taki efekt, że lekarstwo było całkiem dobre, ale podano je niewłaściwemu pacjentowi.

Na przykład do tej pory „pacjentem” dla oceny parametrycznej był podział stosunkowo niewielkich środków na badania naukowe. Nowa ustawa zaś tego pacjenta po prostu zlikwidowała, a ocena parametryczna zaczęła służyć do czegoś zupełnie innego. Zarówno w ustawie, jak i w nowym algorytmie (ściślej: jego projekcie) kategorii naukowych używa się w kilku celach (dydaktyka, uprawnienia, generowanie funduszu płac) w sposób dotąd niestosowany. Efekty mogą być zaskakujące i niekoniecznie pożądane.

Natomiast projekt algorytmu podziału subwencji jest całkiem dobry i wręcz poprawia wiele błędów i zaniechań nowej ustawy (na przykład planowana jest odrębna grupa dla uczelni badawczych, podjęto ciekawą prób odbudowania zlikwidowanego BST poprzez składnik badawczo-rozwojowy, ograniczona jest też rola systemu grantowego). Dla porządku dodam, że nie uczestniczyłem w pracach nad tym algorytmem i nie byłem proszony o jakiekolwiek opinie w tej sprawie (choć kilka opinii wysłałem z własnej inicjatywy).

Niestety, w algorytmie kluczową rolę odgrywają kategorie naukowe oraz współczynniki kosztochłonności, co samo w sobie jest dobre, ale można odnieść wrażenie, że osoby opracowujące te zagadnienia nie są w pełni świadome kluczowej roli, jaką opracowywane przez nich pojęcia mają odegrać w nowym algorytmie. Krótko mówiąc: rozporządzenia o ewaluacji działalności naukowej, o czasopismach punktowanych czy o współczynnikach kosztochłonności (w takiej postaci, na jaką się zanosi) zdecydowanie obniżają jakość algorytmu podziału subwencji poprzez wprowadzenie licznych mechanizmów patologicznych, umożliwiających wręcz wyłudzanie subwencji (w majestacie prawa).

Rewolucja w ocenie parametrycznej

Ocena parametryczna nie tylko będzie służyć do czegoś innego niż poprzednio, ale również przedmiotem oceny będzie coś innego. Zamiast realnie istniejącego bytu, jakim był wydział czy instytut (odpowiedniej wielkości, po ewentualnej deklaracji dyscypliny i merytorycznej weryfikacji takiej deklaracji), oceniany będzie niestety abstrakcyjny byt, jakim jest „dyscyplina”. Dochodzi do tego mnóstwo różnic szczegółowych, często nawet na korzyść, ale całość nie wygląda dobrze.

Byłem na przykład zwolennikiem uwzględniania w parametryzacji 3-4 najlepszych prac od każdego z osobna, bo reguła ta świetnie się nadaje do podziału niewielkiego funduszu BST na badania naukowe. Na ile jest ona dobra w nowej rzeczywistości, po radykalnej zmianie reguł gry – trudno powiedzieć.

Przykładowo można sobie wyobrazić hipotetyczny wydział (szczegóły, nieco nużące rachunkowo, opublikuję gdzie indziej), który według starych reguł otrzymywał kategorię A (a nawet A+), a według nowych reguł chyba nie uniknie kategorii C. Wydział składa się z kilkunastu pracowników publikujących nawet po kilkanaście wysoko punktowanych prac rocznie, mających dużo grantów i wybitnych osiągnięć, oraz kilkudziesięciu pracowników bardzo słabych, publikujących po jednej słabiutkiej pracy raz na cztery lata. Zatem ten przykładowy wydział, dostający dotąd bardzo duże BST (o wiele za duże, bo proporcjonalne do liczby wszystkich pracowników i do tej wysokiej kategorii), nagle dostanie BST bardzo małe, w zasadzie bliskie zeru (gdyby nie stała przeniesienia).

Jeśli chodzi o BST, jest to efekt dobry i bardzo motywujący. Zerowa dotacja niczemu nie szkodzi: liderzy i tak mają swoje granty, a reszcie się nic nie należy. Natomiast jest to mocny bodziec do poprawy i do restrukturyzacji wydziału. Niestety, BST zostało zlikwidowane, a kategoria wchodzi do systemu w innych miejscach, o wiele bardziej ważkich. Działanie nowych reguł może przynieść nieobliczalne skutki.

Medale czy uśrednione punkciki?

Podejście do parametryzacji poprzez próbę uzyskania jakiejś sumy punktów jest błędne z założenia. Proszę zauważyć, że w sporcie nigdy nie ocenia się osiągnięć klubu czy kraju poprzez zsumowanie setek drobnych przyczynków. Liczy się to, czy są medale olimpijskie, a potem medale mistrzostw Europy lub innych ważnych i dobrze obsadzonych zawodów. Kibice parsknęliby śmiechem, gdyby dziennikarze i działacze sportowi poważnie debatowali nad tym, czy więcej wart jest jeden brązowy medal mistrzostw świata, czy raczej dziesięć srebrnych medali na mistrzostwach Polski w tej samej dyscyplinie (bo na pewno jest mocna zależność prestiżu od dyscypliny sportowej).

A u nas poważni naukowcy przypisywali publikacji w „Science” lub „Nature” tylko dziesięć razy większą punktację niż pracy w przysłowiowym „Ziemniaku Polskim”. Zasadniczo sytuacji nie zmienia to, że teraz ma być razy czterdzieści. Owszem, tak zwane „sloty” trochę poprawiają ostateczny rezultat, ale przypomina to staranne sortowanie śmieci, które potem i tak lądują na wspólnym wysypisku. Innymi słowy: rozkład publikacji danej jednostki (czyli liczba punktów generowanych przez poszczególne osoby) mówi bardzo wiele, ale liczba będąca jakimś uśrednieniem tego („ocena w kryterium 1”) już niekoniecznie.

Współczynniki kosztochłonności

Szczegółem, który ostatnio wzbudził wiele kontrowersji, jest propozycja rozporządzenia w sprawie zmiany tak zwanych „współczynników kosztochłonności”. Obliczenia, o których mowa w uzasadnieniu, mają być może jakiś sens, ale uzyskane w ich wyniku współczynniki na pewno nie są odpowiednie do stosowania ich w algorytmie podziału subwencji. Dotychczasowe współczynniki też nie były najlepsze, ale ich zaletą była znacznie mniejsza rozpiętość oraz to, że się do nich jakoś przyzwyczajono (jest to, wbrew pozorom, bardzo ważny element).

Jeśli chodzi o współczynniki studenckie, to istnieje bardzo proste i logiczne rozwiązanie, które zgłaszam od ponad dwóch lat, na przykład w ramach Narodowego Kongresu Nauki. Mianowicie maksymalny dopuszczalny SSR (obecnie 13) jednak nie powinien być identyczny dla każdej dyscypliny, powinien być natomiast powiązany ze studenckim współczynnikiem kosztochłonności.

Od razu na przykład widać, że fizyka powinna mieć studencki współczynnik kosztochłonności na poziomie uczelni artystycznych (w obu przypadkach SSR rzędu 5 jest nieomal zbyt wysokie, bo tak duża jest liczba zajęć w małych grupach), ale nie dotyczy to większości dyscyplin technicznych. Ciekawe, czy politechniki ucieszyłyby się z narzucenia im SSR=8, charakteryzującego uczelnie medyczne? Wydział Fizyki UW (niemal masowy, jak na fizykę) też by się nie ucieszył, ale z odwrotnego powodu (tu SSR=8 oznaczałoby już nieakceptowalne przeciążenie dydaktyczne).

Jeśli chodzi o tzw. składnik badawczy, to jest on tylko nieco inną odmianą składnika kadrowego i wstawianie tam współczynnika 1 dla humanistów oraz 5-6 dla nauk przyrodniczych, medycznych i technicznych oznacza wielkie przesunięcie środków od uniwersytetów do uczelni technicznych oraz tendencję do różnicowania wynagrodzeń na korzyść masowych kierunków technicznych (kierunki „naukowe” dopiero dzięki temu współczynnikowi mają szansę wyjścia na plus, ale logiczniej byłoby to załatwić znacznie wyższym współczynnikiem studenckim).

Dokładnie to samo dotyczy doktorantów, jeśli składnik doktorancki będzie miał strukturę w połowie ważoną kategorią. Być może takie widełki mają sens (w związku z sytuacją na rynku pracy), zwłaszcza w przypadku doktorantów. O tym się jednak nic nie mówi – raczej podaje się argumenty związane z kosztami zakupu i utrzymania aparatury czy pracownikami obsługi technicznej. Ale do tego trzeba zupełnie innych bodźców w algorytmie.

Najprostszą propozycją jest wprowadzenie składnika aparaturowego, proporcjonalnego do wydatków na aparaturę z subwencji (to niezwykle ważne zastrzeżenie, bo wstawienie tu wydatków z innych źródeł, zwłaszcza z grantów, rujnuje cały ten pomysł). Jaki ma być procent tego składnika? Zapewne 5% wystarczy – ale tego się nie powinno brać z sufitu, to naprawdę da się oszacować, przy założeniu, że zdefiniowaliśmy efekt finalny i dysponujemy odpowiednimi danymi. Innym sposobem na zapobieżenie nadmiernym przepływom środków do uczelni technicznych jest osobna grupa w algorytmie.

Dobre zdiagnozowanie sytuacji i przygotowanie sensownych mechanizmów finansowych jest zadaniem trudnym i czasochłonnym, choć jednocześnie niezwykle ciekawym. Niestety, mało kto widzi potrzebę wykonania takiego zadania, a już prawie na pewno nie ma w tym gronie żadnego przedstawiciela polskiej ekonomii (o czym świadczy zaskakujący brak publikacji na ten temat). Usiłuję od paru lat uzyskać jakiś grant w NCN na tego typu badania i główną przeszkodą w awansie (choćby do drugiego etapu) są bardzo niskie oceny moich wniosków pod względem „nowatorstwa” oraz „wpływu na rozwój dyscypliny” (ekonomia i finanse publiczne). „Eksperci” chyba w ogóle nie widzieli związku moich badań z naukową problematyką swoich dyscyplin. No cóż, pozostawię to bez komentarza.

Co dalej?

Najlepszym wyjściem byłaby pilna nowelizacja Ustawy, przesuwająca termin jej wejścia w życie do momentu ukazania się wszystkich związanych z nią rozporządzeń, a przy okazji likwidująca przynajmniej niektóre jej wady. Domyślam się jednak, że z wielu względów rozwiązanie to nie wchodzi w grę. Prostszym wyjściem jest łagodzenie sytuacji poprzez jak najlepszy algorytm podziału subwencji.

  1. W celu motywowania uczelni do wydatków typu BST w składniku badawczo-rozwojowym powinny być uwzględniane tylko wydatki z subwencji, a nie powinny być uwzględniane żadne koszty wynagrodzeń (osobowych czy bezosobowych).
  2. Dodatkowo można ze składnika B&R wydzielić składnik aparaturowy, zawierający tylko wydatki na aparaturę (inną niż sprzęt komputerowy czy audiowizualny, które wchodziłyby w składnik B&R).
  3. Trzeba zrezygnować z kryterium „przychodowego” w parametryzacji jednostek naukowych. Większość tych przychodów to środki pochodzące z budżetu państwa, zatem jedynym sensownym sposobem ich uwzględnienia jest wstawienie ich do mianownika (uzyskanie podobnego jakościowo efektu niższym kosztem powinno być wysoko cenione, a obecne reguły – wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi – działają dokładnie na odwrót).
  4. Konieczna jest zmiana obecnego sposobu określania kategorii dyscypliny naukowej. Aby uniknąć dość niebezpiecznych manipulacji (typu „oscylatora Bagsika” pomiędzy dwiema dyscyplinami), warto, aby każdy pracownik „dziedziczył” kategorię jednostki (czy dyscypliny), w której był ostatnio oceniany (niezależnie od późniejszych zmian afiliacji czy deklaracji).
  5. Konieczne jest wycofanie się z dużych rozpiętości współczynnika kosztochłonności w przypadku składnika badawczego, a zwłaszcza doktoranckiego.
  6. Należy zapoczątkować, choćby dla uczelni badawczych, docenianie osiągnięć naukowych najwyższej klasy (granty EC, publikacje w „Science”, „Nature” i kilku innych pismach o podobnym prestiżu itp.). Nie może być też tak, że będzie aż 900 czasopism za maksymalne 200 punktów (teraz też jest za dużo pozycji 50-punktowych). To wręcz ośmiesza ideę parametryzacji.

Na pewno lista powyższa nie jest wyczerpująca. Nie jest łatwo proponować lek, nie wiedząc, kto, komu i na jaką chorobę będzie go aplikował. Mam jednak nadzieję, że powyższe propozycje są przynajmniej w miarę bezpieczne. Chodzi o to, aby powstały system był znacznie bardziej konkurencyjny i sprawiedliwy. Zastanawiające jest to, że na ogół oba cele można osiągnąć podobnymi środkami, za jednym zamachem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *