Miłowit Kuniński
Głos w panelu o kryzysie humanistyki
12 maja 2014 roku. Odpowiedzi na pytania:
1. Rola oceny eksperckiej w naukach humanistycznych. Stosunek ocen „ilościowych” do „jakościowych”, pytanie o możliwość systemu mieszanego.
U podstaw tzw. parametryzacji leży założenie, iż oceny jakościowe mogą być przełożone na liczbę punktów, dzięki czemu możliwe staje się miarodajne porównywanie osiągnięć badawczych. Jeśli zatem jakaś publikacja ze względu jej charakter: artykuł, monografia, rozdział w monografii, tom pokonferencyjny itp. zyskuje odpowiedzenia liczbę punktów, wówczas kryteria ilościowe zastępują ocenę jakości. Uważam, że reprezentacja liczbowa wartości merytorycznej ocenionej przez recenzentów-ekspertów, sama w sobie nie jest oparta na błędnych założeniach. Jeśli bowiem artykuł uzyskuje np. 10 punktów w jakimś recenzowanym czasopiśmie krajowym, a inny 14 w recenzowanym czasopiśmie zagranicznym, to oznacza, iż został oceniony merytorycznie, dopuszczony do druku i jego wartość w sposób zgrubny oddaje liczba punktów. Być może po jakimś czasie okaże się, że artykuł wzbudził zainteresowanie, dyskusję i jest cytowany z aprobatą (bo nie każde cytowanie ma taki charakter: tu zasada „dobrze czy źle, byle o nim mówili” nie może mieć zastosowania). Czy samo cytowanie jest dobrym wskaźnikiem wartości artykułu. Znowu mamy do czynienia z kryterium uproszczonym. Jest wreszcie opinia środowiskowa. Jak dać jej wyraz? Kto maiłby to zrobić i komu ją oficjalnie przedstawić. Przy samoocenie pracownika mógłby to zrobić kierownik zakładu, katedry, potem dyrektor instytutu i na końcu komisja dziekańska. Oczywiście nie jest to rozwiązanie doskonałe i nie należy go oczekiwać ani do niego dążyć, choć można je ulepszać.
Trzeba jednak pamiętać, na co uwagę zwróciła p. dr hab. Katarzyna Kijania-Placek z Instytutu Filozofii UJ, iż punkty obrazujące osiągnięcia naukowe pracowników maja znaczenie przy parametryzacji jednostek naukowych (instytutów, wydziałów itp.) wymaganej przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Natomiast przy tzw. samoocenie pracowników, gdy zdajemy sprawę ze swoich osiągnięć naukowych, dydaktycznych i organizacyjnych, wymóg wskazywania liczby punktów uzyskanych za publikacje jest narzucany przez uczelnie, nie zaś przez ministerstwo. Bo przecież wygodniej jest zliczyć punkty niż oceniać wartość merytoryczna publikacji.
Wskazana przez p. Łukasza Niesiołowskiego-Spano możliwość nadużyć jest realna. Dowolna publikacja wydana w małej uczelni może uzyskać tę samą liczbę punktów, co książka opublikowana w liczącym się wydawnictwie na podstawie rzetelnie przygotowanych recenzji fachowców.
Jak tego rodzaju zafałszowań merytorycznej wartości publikacji uniknąć? Książka musiałaby być oceniona na podstawie recenzji w ogólnopolskich czasopismach naukowych (na to wskazuje prof. Walicki powołując się na praktykę w USA). To zaś wymaga czasu. Czy wówczas książka wydana w uznanym wydawnictwie nie musiałaby czekać na podobną ocenę? W Polsce recenzje książek ukazujących się nawet w renomowanych wydawnictwach są pisane z rzadka.
Problem zatem nie daje się łatwo rozwiązać. Trzeba by przyjąć, że książki publikowane w renomowanych wydawnictwach z racji bardziej rygorystycznego ich recenzowani zasługują na wyższą ocenę niż publikowane w wydawnictwach, które poddają przyszłe publikacje ocenie powierzchownej. Procedura stosowana np. w Fundacji Nauki Polskiej mogłaby być punktem wyjścia do określenia kryteriów oceny. Tam w przypadku prac doktorskich proponowanych do wydania w ramach publikacji FNP na podstawie bardzo dobrych recenzji w przewodzie doktorskim przedstawiane są one do oceny przez dwóch recenzentów i w razie rozbieżności opinii superrecenzentowi.
Ogólnie rzecz ujmując w filozofii, humanistyce i w wielu naukach społecznych monografie maja bardzo istotne znacznie, gdyż to w nich autorzy przedstawiają pewne tezy szczegółowo je uzasadniając, dokonują przeglądu stanu badań itp. Wartość tych prac ocenionych już przez recenzentów w przewodzie doktorskim i recenzentów wydawniczych (czasem są to te same osoby) powinna być wyższa w stosunku do artykułów publikowanych w czasopismach. Pojawiające się zachęty, by dobre doktoraty w wymienionych dziedzinach publikować w postaci kilku artykułów, bo to zwiększa liczbę punktów, jakie autor może uzyskać, w istocie podważają sens ich uprawiania.
Prof. Walicki zwraca po raz kolejny uwagę, wcześniej pisał o tym w prasie, że w USA nie ma ministerstwa nauki szkolnictwa wyższego, a mimo to nauka się rozwija i to w bardzo wielu dziedzinach, w tym także w humanistyce.
Należy jednak pamiętać, że źródło tzw. Krajowych Ram Kwalifikacji bije w USA: sylabusy, wiedza, umiejętności, kompetencje itp. wszystko to zawędrowało stamtąd do Europy i zostało włączone do procesu bolońskiego i zgodnie z logika biurokratyczną narzucone krajom członkowskim UE. KRK były zareklamowane jako podstawa autonomii programowej uczelni, a w rzeczywistości, ze względu na zasadę równania w dół do najsłabszych studentów, jest to narzędzie obniżania poziomu nauczania, a autonomia uczelni nie ma z tym wiele wspólnego [1]. Z pewnością wzrasta biurokratyzacja dydaktyki, a pisanie sylabusów według wzorca ministerialnego, jest źródłem żartów, ale musi być wykonane, bo w przeciwnym razie dany kurs nie może być uruchomiony.
Sprowadzając rzecz do absurdu, można powiedzieć, że autonomia programowa pozwala zatrudnić właściwie kogokolwiek, byleby wiedza, umiejętności, kompetencje zostały na końcu osiągnięte przez studentów, co oceniają prowadzący odpowiednie kursy. Czasem ma to swoje dobre strony, ale biorąc pod uwagę schematyczność i ogólnikowość charakterystyki wspomnianych efektów kształcenia, możemy uznać, iż jest to kolejna fikcja, której się podporządkowujemy, skupiając się na działaniach pozornych, bo schematycznych, a władze wyższe udają, że wszystko jest w porządku, bo elementy te znajdują się w opisie kursów, i w USOS-ie. Można mieć wrażenie, że żyjemy w dwóch rzeczywistościach, jak w czasach PRL.
Wracając do uwag prof. Walickiego o sytuacji uczelni w USA trzeba przyznać, że w Polsce ugruntowała się wiara, w to, że jakiś centralny urząd będzie wpływał na naukę i szkolnictwo wyższe w sposób ożywczy. Idzie bowiem o sposób rozdzielania funduszy na szkolnictwo wyższe i na badania naukowe w sposób adekwatny do osiągnięć danych jednostek w dziedzinie dydaktyki i badań naukowych. Wprawdzie istnieje instytucja niezależna od Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego – Fundacja Nauki Polskiej, ale np. Narodowe Centrum Nauki jest agenda rządową, to zaś oznacza, że w dalszym ciągu decentralizacja decyzji o finansowaniu szkolnictwa i wyższego i nauki jest zadaniem, a nie osiągniętym rezultatem.
Jeśli podejście ilościowe jest tak forsowane, to wiąże się to z przekonaniem, że decyzje – oparte na algorytmach uwzględniających punkty stosowane w parametryzacji – są neutralne aksjologicznie, mierzalne i co za tym idzie, sprawiedliwe. To, co ratuje nas przed całkowitą klęską, to poziom niektórych czasopism i wydawnictw, które dbają, by ich publikacje były rzetelnie oceniane. Ale należy przyjąć, że to ranga czasopisma i wydawnictwa ma istotne znaczenie. Czy można tę rangę wyrazić za pomocą liczby punktów?
Można, pod warunkiem, że punktacja jest przygotowywana przez zespół specjalistów z pewnego obszaru nauk, np. literaturoznawcy ustalają ranking czasopism ze swojej dziedziny. Filozofowie znajdują się w szczególnym położeniu, bowiem ich dyscyplina zaliczana do humanistycznych, równie dobrze mogłaby się znaleźć w kategorii nauk społecznych lub w obu naraz, albo najlepiej poza nimi. Ustalanie rankingu przez odpowiednią komisję wiązało się obecnie z koniecznością interweniowania, by uwzględnione zostały czasopisma filozoficzne o renomie międzynarodowej, których rangę usiłowano w komisji obniżyć, zrównując liczbę punktów za artykuły w czasopismach znajdujących się na liście ERIH (choć, jak wiadomo, na tej liście czasopisma ssą podzielone na grupy o różnej randze), jak należy przypuszczać, z braku rozeznania w tej materii i w przekonaniu, że tym sposobem uzyska się proste narzędzie oceny merytorycznej. Prof. Jan Woleński, członek KNF PAN, którego pytałem o prace tej komisji i szanse uwzględnienia postulatów środowiskowych, wyraził umiarkowany optymizm, podkreślając opór biurokratyczny, z jakim spotykają się próby wpływania na ranking czasopism ze strony ekspertów z danej dziedziny, w tym wypadku filozofii. Ważne jest zatem, by różne komitety PAN wywierały nacisk na komisje pracujące nad rankingami czasopism.
Istotne jest również, by artykuły w publikacjach zbiorowych nie były lekceważone w stosunku do artykułów w czasopismach. W humanistyce, zwłaszcza w wypadku polonistyki, tego rodzaju artykuły mają swoją wartość, o ile są rzetelnie oceniane pod względem merytorycznym, a to można zrobić, uwzględniając także recenzje po wydaniu.
2. Radykalna jawność czy radykalne zaufanie? Co jest ważniejsze dla właściwej oceny środowiskowej?
Jawność recenzji prac habilitacyjnych jest już w różnych uczelniach faktem. Powinno to dotyczyć także prac doktorskich i recenzji w przewodach profesorskich
3. Cytowalność – czy to dobre kryterium w humanistyce? Czym można je zastąpić?
Cytowalność nie jest złym kryterium. Jednak w humanistyce trzeba dużo cierpliwości by stwierdzić, że wskaźnik ten powoli, ale systematycznie rośnie. Np. prof. Woleński jest cytowany wielokrotnie, w tym także w publikacjach zagranicznych, bo często publikuje po angielsku i chyba najczęściej z polskich filozofów. Ale nawet gdyby był cytowany rzadziej, to nikt nie miałby wątpliwości co do wartości Jego osiągnięć. A jeśli ktoś nie jest cytowany tak często, to jego osiągnięcia są mniej warte? Za przykład niech posłuży historia filozofii starożytnej i prace prof. Ryszarda Legutki czy prof. Janiny Gajdy-Krynickiej A jeśli praca wydana np. w 1980 roku, jest cytowana w ostatnich latach częściej niż w ciągu pierwszych 10 lat po publikacji, to jak uwzględnić tę rosnącą wartość. Czy ocena wartości części dorobku naukowego autora ma uwzględniać „odłożenie” w czasie? Oczekuje się przecież, że kryterium cytowania niejako od razu wskaże miejsce danego badacza pośród pozostałych.
Pomijam paradoks związany z cytowaniem publikacji ze względu na ich kuriozalny charakter, bo i takie przypadki się zdarzają, o czym wspomniałem wyżej.
4. Problemy umiędzynarodowienia – jak umiędzynaradawiać, czy każdą naukę, i za jaką cenę?
Jeśli jest to możliwe, to publikowanie w językach obcych, czyli przede wszystkim po angielsku, jest ważne. Lecz w wypadku polonistów, ze względu na specyfikę języka polskiego, znaczenie publikacji w obcych językach jest ograniczone i jak zwraca uwagę p. prof. Maria Korytowska, zainteresowanie polską literaturą w świeci jest ograniczone do wąskiego grona specjalistów. Ponadto ważną kwestią jest dbałość o rozwój języka polskiej humanistyki i filozofii, a to oznacza, że publikowanie po polsku nie może być traktowane jako wyraz indolencji i zaściankowości. Bogactwo języka ojczystego jest wartością nie do przecenienia. Gdybyśmy byli dwujęzyczni lub trójjęzyczni moglibyśmy równie bogato wypowiadać się w dwóch czy trzech językach. Na ogół jednak, nawet przy dobrej znajomości obcego języka, wypowiadamy się w sposób uboższy niż po polsku. Nie znaczy to, że mamy rezygnować z publikowania w obcych językach, ale nie zapominajmy, że nie we wszystkich dziedzinach ma to sens (polonistyka), i że mamy obowiązek dbać o język ojczysty jako język różnych dyscyplin badawczych, w tym przede wszystkim humanistyki i filozofii.
5. Jak oceniać monografie? Czy obecnie są dyskryminowane?
Monografie powinny być oceniane wyżej niż artykuły, przy założeniu, że ocena jest wielostronna i rzetelna przez dobrych ekspertów. Tak, są obecnie dyskryminowane.
Artykuły w pracach zbiorowych, dziwacznie określanych mianem monografii, powinny być oceniane niżej niż artykuły w renomowanych czasopismach (ranking), ale nie w sposób wyraźnie dyskryminujący. Warunkiem jest merytoryczna ocen ich jakości. Zatem nie artykuł w dowolnej pracy zbiorowej, ale wydany w uznanym wydawnictwie i pod reakcją uznanych autorów.
6. Pod jakie nauki rozpisany jest dzisiejszy model ewaluacji? Jakie są realne linie podziałów i interesów środowiskowych?
Model ten jest przede wszystkim dostosowany do nauk przyrodniczych. Ich model uprawiania i stosowane kryteria oceny wyników badań są przenoszone w sposób nieuprawniony na dziedziny, które pod względem merytorycznym, metodologicznym i, co najważniejsze, kulturotwórczym, różnią się od nauk przyrodniczych.
Obraz podziałów środowiskowych jest niejasny, gdyż nauki humanistyczne i do pewnego stopnia społeczne (granica między nimi jest płynna ze względów metodologicznych i teoretycznych), oraz filozofia są w rywalizacji o środki finansowe w gorszym położeniu, nie są bowiem w stanie spełnić kryteriów (lub czynią to częściowo) stosowanych w naukach przyrodniczych, nie mówiąc o technicznych, a tym samym mają mniejsze szanse na wsparcie finansowe. Program
ministerialny służący wzmocnieniu humanistyki, być może przynosi jakieś pozytywne rezultaty, ale to musiałoby być ocenione, i to nie przez administrujących przyznawaniem funduszy, ale przez korzystających z nich i przez niezależnych ekspertów.
[1] „Każdy efekt kształcenia powinien być zdefiniowany na poziomie osiągalnym dla najmniej zdolnego studenta a nie na najwyższym możliwym poziomie.” (podkr. MK) (Autonomia programowa uczelni.Ramy kwalifikacji dla szkolnictwa wyższego, Warszawa 2010, s.105;
http://www.nauka.gov.pl/g2/oryginal/2013_05/577acf803ab68698c4639ec62e77cf6a.pdf; dostęp 18 maja 2014).
© Miłowit Kuniński
________________________________________
Dr hab. Miłowit Kuniński jest profesorem w Zakładzie Historii Filozofii w Instytucie Filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim i profesorem z Zakładzie Teorii i Filozofii Polityki w Wyższej Szkole Biznesu – National-Louis University.